Jadło i podwodny las
Wiemy, że Przewodnicy wieczorem powrócili do osady. Gromada przyjęła ich z radością. Tym większą, gdy przy ognisku opowiedzieli o swoich odkryciach. Powiało nadzieją na lepszy czas.
Gdy te uciechy zakończyły się wszyscy zasnęli, każdy w swoim miejscu.
Krótki sen po wczorajszym radosnym dniu nie przeszkodził radzie gromady. Wstali i zastanawiali się, co dalej począć. Gdy reszta obudzi się, rozwiązanie musi być gotowe. Różne braki i głody nie pozwalały czekać bezczynnie.
Stanęło na tym, żeby posłać pierwszego Przewodnika do odnalezionego przedtem jeziora z rybami. Razem z nim miało pójść kilku silnych ludzi zaopatrzonych w dzidy i skórzane wory. Potrzebna była nowa żywność. Doskwierał głód. Zaś Przewodnik miał oznaczać drogę, aby każdy kto kiedykolwiek będzie chciał, mógł później dotrzeć do zasobnego jeziora.
Tak więc wyprawili tych ludzi na drogę.
Później też uradzono, by cała reszta gromady zeszła nad rzekę. Tam mieli się napić i zabrać jeszcze wodę do osady, w czym kto ma. Zeszli, napili się i przynieśli wody na zapas.
Przy tej okazji beznogi spostrzegł, że w ich pierwszym miejscu osiedlenia woda już opadła. Dziwne, ale na ostrokole leżało kilka ryb. Zabrał je, bo nadawały się do zjedzenia. Po oczyszczeniu ryby upieczono na ognisku. Szybko to zjedzono.
Brakowało czegoś jeszcze. Wtedy wstał jeden z ludzi, który w dawnych czasach wykopywał korzenie roślin nad strumieniem. I ruszył znowu ku brzegowi rzeki. Wrócił po dłuższym czasie niosąc pełno długich i grubych korzeni. Miał je już oczyszczone, umyte we wodzie. W osadzie kobiety prawie wyrwały mu je. Rozcierano te korzenie na drobno.
Po pewnym czasie można było namoczyć tę drobnicę. Potem wylewano masę na gorące płaskie kamienie w ognisku. Gdy upieczono z tego płaskie placki, zaraz je jedzono. Niektórzy poparzyli się łakomi na tą dobroć.
Tymczasem Przewodnik z towarzyszami szli i oznaczali drogę do jeziora, aby łatwo tam było dotrzeć. Dotarli w końcu na miejsce. Słońce było wtedy najwyżej na niebie. Na początku zauważyli coś wyrastającego z jeziora. Myśleli, że to podwodny las i że tam nie można wchodzić, by nie zginąć. Przeszli zatem dalej. Przy tamtym brzegu złowili kilka ryb i znaleźli wiele skorupiaków. Nazbierali sporo cienkich i miękkich, ale niełamliwych gałązek nadbrzeżnych. Upletli z nich niby kosz, do którego można było zapakować ryby i skorupiaki oraz nieco wspomnianych gałązek. Jednemu z towarzyszących udało się upolować nawet zwierzę wodne ścinające drzewa i krzewy przy jeziorze. Po tym należycie przygotowani wyjedli wszystkie zapasy i napili się wody. Czas był na powrót. Po drodze znaleźli jeszcze trochę znanych sobie grzybów leczniczych. I w końcu udało się im powrócić zanim nastał wieczór.
Ciąg dalszy nastąpi.