Słowem „bogdanka” dawniej określano ukochaną kobietę, albo dziewczynę. Wyrażało to tęsknotę. Być może od tego właśnie słowa wzięła się nazwa rzeczki/strumienia wypływającego z Jeziora Strzeszyńskiego i przepływającego po swojej drodze kilka jezior. Cała jest w granicach administracyjnych Poznania. Ma prawie 12 km. długości. Gdyby nie prace hydrotechniczne Bogdanka wpadałaby naturalnie do Warty, a tak można powiedzieć, że „wsiąka gdzieś po drodze”. Leży jednak w dorzeczu Warty.
Dolina Bogdanki jest dziś w pewnym stopniu chroniona przyrodniczo. Swój wygląd częściowo zawdzięcza bobrom. Taka wodna kosmetyka. Z biegiem Bogdanki co jakiś czas widzimy bobrze tamy, a przy nich mniejsze lub większe rozlewiska. Generalnie jest to korzystne patrząc jak szybko nasza Wielkopolska stepowieje. Tego rodzaju rozlewiska były o wiele częstsze w dawniejszych czasach, przedtem zanim zmeliorowano nasz kraj, wytrzebiono sporo lasów, wyprostowano rzeki i strumienie. Można zaryzykować przerysowane stwierdzenie, że we wczesnym średniowieczu tereny dzisiejszej Polski bardziej przypominały Amazonię, niż w ostatnich wiekach.
Tęsknota za tamtą przeszłością jest być może przyczyną, że lubię podobne rozlewiska. Fotograficzne są one atrakcyjne. Wymaga to jednak pewnego samozaparcia, bo podobne miejsca lubią też komary. Wybierając się tam trzeba wziąć to pod uwagę i zabrać ze sobą jakieś antidotum. Rano i do południa jest mniej komarów. Czy tylko ludzie lubią długi sen? Moim środkiem na komary jest olejek waniliowy. Skrapiam się nim intensywnie. Zapewniam, że jeszcze długo pachnę, jak ciasto. Nie zaszkodzi miłośnikom słodkości.
Miejsce, w którym fotografowałem, mieści się niedaleko przecięcia szlaku rowerowego biegnącego przez Rusałkę i Strzeszynek, z ulicą Biskupińską. Może kilometr drogi od tego przecięcia idąc od Biskupińskiej w kierunku Rusałki. Wtedy tuż za skrętem Bogdanki na prawo wchodzimy w las, również na tę stronę (200-300 m).
Do zobaczenia.