Po dwóch zaledwie dobach od śnieżnego i zimnego dnia raz jeszcze wybrałem się na rowerze do Rogalina. Była sobota. Z czwartkowego śniegu nie pozostało już nic, wilgoć zniknęła również. To przez dodatnie temperatury i wiatr.
Tym razem
Odwiedziłem rogaliński las przed dawną posiadłością Raczyńskich. Rower zostawiłem niedaleko szosy przymocowany do drzewka. Na dłuższą metę chodzenie z nim po lesie okazałoby się złym wyborem.
W lesie
Jeżeli mówić o Rogalinie, na myśl przychodzą słynny Pałac, Łęgi Rogalińskie, albo stare i wielkie dęby. Ale chyba nie las, prawda? Tymczasem jest w nim ciekawie nawet w grudniu. Sporo tam rośnie dębów, a więc teraz na dole znajdziesz w nim wiele dębowego listowia. Brązowe i wyschnięte. Tylko niektóre z nich nieco zmoczone kroplami rosy. Na ogół było sucho. Buty miałem nieprzemoczone. Nic więc nie przeszkadza, by późną jesienią zajrzeć do lasu i odetchnąć świeżym powietrzem. Wiatru nie było czuć. Miodzio.
Znaleziska
Rogaliński las jest urozmaicony. Rosną tam przeważnie drzewa liściaste, nieco krzewów i paprocie. Zdarzają się leżące obumarłe pnie, gałęzie, zazwyczaj już spróchniałe. Drzewa bogatsze są o mchy i porosty. Znalazłem też kilka grzybów, czerwone kapelusze, zielone, małe i pomarańczowe (kurki?) oraz starą wyschniętą już sowę, jedyny grzyb, który swego czas byłby do zjedzenia. Ale, ale, czy grzyby nadają się tylko do zjedzenia? Nie. Te „moje” były po prostu piękne. Fotografie zaświadczają o tym, nieprawdaż? Prócz tego natknąłem się na fragment czaszki prawdopodobnie dzika. Zęby bielutkie. Zazdroszczę dzikom. Nie muszą chodzić do dentysty. I jeszcze pewnie jakieś dziecko zgubiło tam nóżkę od swej lalki.
Jeszcze
Nie mogłem nie zajrzeć na brzeg tego lasu od strony Łęg Rogalińskich. Ciekawe miejsce. Las opada tam zdecydowanie w dół ku dolinie Warty. Drzewa nie zrezygnowały z tego skraju, zasiedliły te mniej przyjazne miejsca. Są tam one nieco mniejsze, ale a to bardziej zapierają się, by nie „zjechać” po urwisku. Kto widział kroczące tak duże rośliny. Zatem zapierały się solidnymi korzeniami ustawiając je jak podpórki. Od tego antyzjazdowego wysiłku nabrały one innych dziwnych niespotykanych kształtów. Z leśnego urwiska raz po raz pojawiały się przed oczyma potężne dęby, które rosły na dole, w dolinie. Takie widoki są dostępne tylko w późniejszej jesieni i w zimie, kiedy nie ma liści na drzewach. Po prostu lepiej widać.
W dole
Aby zobaczyć dębowe królestwo, trzeba było zejść w dól. Zauważyłem przy tym znane nazwiska: Wodziczko, Fiedler, czy Ziólkowscy. Zanotowane na sporych tabliczkach były zatknięte obok małych dębów posadzonych tu na pamiątkę. Pokrzepiająca inicjatywa.
Powrót
Z powrotem jechałem szybciej, bo z wiatrem. Po drodze w okolicach Wiórka zobaczyłem sporo samochodów i spacerujących drogami leśnymi ludzi, całe rodziny, starsi i młodsi. Zatrzymywali się w miejscach, gdzie zapewne poprzednio przyjeżdżali na grzyby. Okazuje się, że także o zimniejszej i mniej sprzyjającej porze ludzie przyjeżdżają tam na spacery. Niedoceniona chyba inwencja, ale bardzo pożyteczna.
Rowerowe wyścigi
Zauważam pewien trend wśród niektórych cyklistów, także na rowerowych grupach na Facebooku. Część ludzi szuka przede wszystkim klasowych jednośladów lub wysiłkowej i dystansowej odmiany rowerowego sportu. OK. Za to serce zaczyna radośniej bić, gdy widzę entuzjastów całkiem rekreacyjnej swobodnej jazdy. Po prostu tych ludzi „woła las” i oni nie odmawiają. Są wśród nich także starsze osoby albo dojrzałe, może nawet schorowane. „Dla wszystkich starczy miejsca pod wielkim dachem nieba”, jak głosi dziś już nieco mniej znana piosenka Edwarda Stachury.
Do zobaczenia.