Nie jestem znawcą życia motyli. Jedynie co, to kojarzę z nimi wielkiego pasjonata tych delikatnych zwierząt, a zarazem słynnego podróżnika i literata, Arkadego Fiedlera. Mieszkał w niedalekim od Poznania Puszczykowie. Czas przeszły.
Dlaczego więc w ten zimowy dzień o motylach? No bo dziś rano na kuchennej firance siedział sobie bielinek kapustnik. Skąd się tu wziął? Kapusty nie mam. W mieszkaniu nie kwitną kwiaty. Być może jakiś zapach go zwabił. W każdym razie zagadka.
Wyglądał zdrowo. Niezbyt duży.
Potem latał przy firance, za którą na parapecie jest ustawionych sporo roślin. Zielonych. Na chwilę poszedłem do pokoju, a motyl od razu do lampy i nuż tam latać, jak oszalały.
Powinien jednak gdzieś usiąść i odpocząć na chwilę. Po jakimś czasie siadł na gładkim kawałku lampy trzymając się jej do góry nogami. Wystawiałem rękę, by sobie usiadł. W końcu skusił się i mogłem go wraz ze swoją dłonią powoli przenosić. Ale znowu uciekł.
Kolejny pomysł. Pewnie motyl potrzebuje też jedzenia. Przypomniały się motylarnie i to czym tam karmiono motyle. Odciąłem kawałek banana. Rozchyliłem końcówkę i całość trochę zmiażdżyłem.
Finalnie, bielinek wreszcie siadł na tak przygotowanym bananowym pokładzie. Wtedy przeniosłem ich i położyłem na zeschłych kawałkach draceny. Po kilku godzinach nadal tam siedział.
Do zobaczenia.