Dzisiejszy post to efekt wyjazdu do Chrośnicy, pod Zbąszyń, jeszcze Wielkopolska. Sprzed kilku dni. Pierwszym moim planem było tamtejsze osadnictwo olęderskie.
Zazwyczaj trafiają tam grzybiarze w czasie wysypu grzybów. Teraz jednak takiego nie ma. Za mało wilgoci, bo temperatury są jak najbardziej odpowiednie.
Znając trochę podchrośnickie brzeziny zajrzałem rozeznaniowo. Znalazłem niemało koźlarzy. Poza tym jeden podgrzybek. Robaków w nich niezbyt wiele. Teraz suszą się pachnąc intensywnie.


Po drodze do Borui.

Osadnictwo olenderskie na tych terenach najwcześniej pojawiło się w wieku XVII, ale najwięcej osadników trafiło w wiekach XVIII i XIX. Można powiedzieć, że to polski Dziki Zachód. Wbrew nazwie, z reguły nie byli to Holendrzy, ale Niemcy, Czesi, a nawet Polacy. Osiedlali się w nieprzebytych lasach tamtego czasu oraz na terenach podmokłych. Dzięki ciężkiej pracy przekształcili otrzymane miejsca w pola uprawne. Powstawały wsie, a później miasta z charakterystyczną rozproszoną zabudową.


W Borui znalazłem stary zaniedbany dziś cmentarz ewangelicki. To pewnie pozostałości po dawnych osadnikach olęderskich. Byli to chrześcijanie wyznań niekatolickich, którzy uciekali przed prześladowaniami religijnymi w swojej ojczyźnie. Na wielkopolskich ziemiach zostali przyjęci.




Wracając do Chrośnicy nie miałem szczęścia znaleźć pewnego jeziora. Ale jest zdjęcie Szarki, niewielkiego strumienia płynącego pośród pól i lasów.

Dobrej niedzieli.