Skąd w maju tyle krasnego kwiecia? Po co tyle kwiatów naraz? Czy to czasem nie przesada, jakieś niezrozumiałe marnotrawstwo?
Majowa natura to zmiana, nowe życie roślin i zwierząt, jakiś szał lub czar tworzenia. Wydaje się to jednak zbyt proste i za bardzo jednoznaczne.
Spoglądając na kwiatowy spektakl widzę w nim jakieś nieogarnięte przedstawienie. Zadziwiający spektakl natury. Kolory, kształty, zapachy. Tłumaczą, że to wszystko jest w jednym celu, aby przyciągnąć owady, by te zapyliły kwiaty, aby powstały nasiona, z których po pewnym czasie wyrosną nowe rośliny. Czyli wszystko zmierza ku nowemu życiu.
Taka idea jest rzecz jasna zrozumiała, ale poziom rozumowy tu nie wystarcza. To za mało. Musi być coś jeszcze. Gdyby chodziło tylko o nowe życie konkretnego kwiatu, to po cóż tyle urody widocznej dla innych.
Myślę, że okres wiosennego kwitnienia jest jednak rodzajem jakiejś niezrozumiale rozrzutnej prezentacji piękna. Nasuwają się myśli o zaczarowanym królestwie. A więc chodzi o niesamowitą prezentację urody tego świata. Czyli kwiaty roztaczają swoje piękno nie tylko w celach prokreacyjnych, ale również i po to, aby z pozoru niezainteresowani mogli się nim uraczyć.
Nasuwa się kolejne pytanie, po cóż w ogóle jest piękno, które przecież wydaje się bardzo subiektywne. Każdy je widzi inaczej. Jednemu podoba się to, innemu tamto.
Podejrzewam, że to nie koniec kwiatowej tajemnicy. Bo możliwe, że istnieje jakieś obiektywne piękno, ponadczasowe i nieogarnięte.
Prawdopodobnie takie jednak istnieje. Jego nieodłączną cechą jest właśnie tajemnica.
Do zobaczenia.