Choć jeszcze nie ma bardzo silnych mrozów, to jednak zimno trzyma dość długo. W słoneczne wczorajsze przedpołudnie przyjemnie i zdrowo było pospacerować dookoła J. Rusałka. Pomysł takiego wykorzystania jesiennego jeszcze czasu, co zaskakujące, miało wielu ludzi. Serce rośnie.
Byli też wędkarze, którzy łowili z przerębla. Lód cienki jeszcze, ok. 4 cm grubości. Jest ryzyko.
Po drodze widziałem znajome twory lodowe powstające we wczesnej facie rozwoju pokrywy lodowej. Ciekawe mrozowe zjawisko.
Po drodze było wiele okazji do podziwiania natury. Tonacja czarno-biała bardziej znana nieco dawniejszym miłośnikom fotografii okazała się jak najbardziej odpowiednia. Nie wszystko jest przecież takie kolorowe, jak by się chciało.
Jezioro Rusałka prawie całe zamarznięte. Podobnie zresztą inne jeziora i zbiorniki wodne.
Na głównej plaży przy pomoście nie było lodu. Wczoraj wiele osób tam morsowało. Wchodzili do wody niemal jedni po drugich. Obowiązywały stroje kąpielowe i rozsądek niezbędny do takiego stylu „kąpieli”.
Warto było wziąć klapki, bo na dnie jeziora mogły zdarzyć się niespodzianki. Poza tym stosowne nakrycia głowy i rękawiczki. Słuchawki w uszach nie były niezbędne.
Na drugim krańcu jeziora trafia się na most, pod którym przepływa rzeczka Bogdanka. Niedaleko mostu jest tama bobrowa, a przed nią rozlewisko z kikutami zanurzonych w nim drzew. W pobliżu zeszło się wiele osób z aparatami fotograficznymi. Godne miejsce dla szlifowania sztuki fotografowania i filmowania.
Dalsza to już droga powrotna. W jednym miejscu można znaleźć znak ostrzegający o skałach podwodnych. Przesada, bo nie są to skały, ale inne przeszkody. Wśród nich możliwe, że stare macewy, których użyto do umacniania dna jeziora. Powstawało ono w wyniku pracy niewolniczej żydowskich więźniów w czasie II wojny światowej.
Na koniec zajrzałem jeszcze do poznańskiego Botanika.
Ostatnie kwitnące róże.
Forsycja japońska.
Trzmielina w zimowej czapeczce.
Do zobaczenia.