Myślę o Szachtach Junikowskich w Poznaniu i o śnieżnej scenerii. Za kilka dni śnieg może stopnieć, a czysta biel zniknąć.
Swego czasu wydobywano tam glinę, by z niej produkować cegły. Kiedy ten przemysł przestał być rentowny, zarzucony eksploatację. Było to chyba pół wieku temu. Pozostałe po tym dziury w ziemi z czasem napełniły się wodą i zamieniły w stawy. Jeden z nich, ten najrozleglejszy nazywamy Morzem Junikowskim. Także dlatego, że wieczorami można podziwiać stamtąd zachodzące w oddali słońce.
Okolice porosła dzika roślinność, trzciny, krzewy i drzewa. Są również zwierzęta. Widziałem borsuki, sarny, bażanty. Prawdopodobnie właśnie stamtąd poprzedniego roku lub dwa temu na pobliskie osiedla mieszkaniowe trafił zagubiony łoś.
Podczas wczorajszego spaceru w zaroślach przy Potoku Junikowskim przez chwilę widziałem czaplę siwą. Szybko odfrunęła.
A przy brzegu Morza Junikowskiego zauważyłem nieznane tropy zwierzęce. Na fotce widać ich wielkość. Stopa tego stwora była szersza od mojego buta. Zapewne jakiś ogromny pies, albo wilk gigant. Jeśli pies, to zapewne przybył tam z wędkarzami. Zeszłej zimy łowili ryby przez przeręble. Teraz lód jest jeszcze zbyt cienki.
Obok nieznanych tropów fragmenty gniazda dzikich pszczół lub podobnych owadów.
Z punktu widzenia mieszkańca miasta Szachty Junikowskie mogą być potraktowane jako nieużytki. Na ich granicy budowane są bloki mieszkalne.
Niemało ludzi spaceruje po tych zakamarkach. To uboczny efekt poepidemiczny.
Życzę więc spacerów dobrych dla zdrowia.