Czwartek tego tygodnia była zapowiadana dla Poznania słoneczna pogoda. I taka była. Poprzedzająca go noc, mroźna. Na wodzie pozostała warstwa lodu.
Nie taka znów cienka ta warstwa, skoro para łabędzi na moich oczach wylądowała na lodowej nawierzchni J. Strzeszyńskiego bez skruszenia lodu. Są to jednak całkiem ważące ptaki. Nie odmawiam im umiejętności miękkiego osiadania na tafli jeziora. Po wylądowaniu siedziały na tym lodzie dobrą chwilę. Następnie poczłapały ku brzegowi spodziewając się w znanym sobie miejscu nowej dostawy pokarmu. Gdy zbliżyły się dość blisko miały jedną zagwozdkę. Ostatnie kilka metrów to kruszywo lodowe pływające we wodzie. Ale później już nie przypatrywałem się ptakom. Wiem tylko, że namyślały się nad tym sporo czasu.
Dalsze moje zajęcia to fotografowanie grzybów zimowych, szczególnie jednego gatunku, takiego mniej znanego. O jego identyfikację spytam na grupach grzybowych FB.
Potem podpowiedziałem napotkanym miłośnikom przyrody, kędy można dotrzeć w bardziej dzikie miejsca. Mam nadzieję, że trzymali się moich wskazówek.
Jeszcze tylko zajrzałem do zalanego lasku nadjeziornego. W jednym jego miejscu napotkałem stadko ruchliwych trznadli. Świergotanie ptaszęcego ludu przypomina o przedwiośniu.
Już wyglądało, że nic mnie nie zaskoczy. Ale nad J. Rusałka przejeżdżał na rowerze ksiądz w czarnej sutannie i z czarnym bitem na głowie. Zupełnie, jakbym trafił do włoskiego filmu o Don Camillo. Przypomniał się też francuski aktor Fernandel.
Do zobaczenia.