Ogień
Poprzednio pisałem o ludziach zamieszkujących dawne lasy. Była to rodzina żyjąca na suchym wzniesieniu wśród terenów podmokłych.
Przed ich ziemianką znajdowało się specjalne miejsce, w którym palili ognisko. Siadali tam pełni zadowolenia, bo ogień dawał ciepło, światło i bezpieczeństwo przed atakami drapieżników. Dopóki zbierali się tam razem mogli być pewni, że wszystko się uda. Szczególnie czekali na ogień w czasie zim i chłodów, chyba najbardziej, gdy nie było co jeść, albo ktoś był chory. Na ogniu piekły się najsmaczniejsze mięsa upolowanych zwierząt. Kobiety znały tajniki przygotowania potraw ze znalezionych nasion.
Jedna z nich wpadła na pomysł gotowania bryi w sporej wielkości dziurawym kamieniu. Znalazła go nad strumieniem. Zazwyczaj nalewała do niego wody i wrzucała jeszcze ziaren albo resztek niezjedzonego, czy wysuszonego mięsa. Gdy ognisko było już spore, wyjmowała z niego kijem kilka niewielkich płaskich kamieni. Przytrzymując drugiem kijem wrzucała rozgrzane kamienie do kamiennej dziury. Od razu syczała i unosiła się para. Po jakimś czasie bryja była jakaś inna, lepsza. Jedli wszyscy.
Przy ogniu mówili albo jeszcze inaczej wyrażali swe problemy i pragnienia. Tam też znajdowali ich rozwiązania, czasami błędne, ale zawsze mogli zrobić coś jeszcze innego.
W świąteczny czas, gdy wszystko zaczynało rosnąć, czekali na sąsiadów mieszkających od nich pół dnia leśnej wędrówki. Razem cieszyli się z budzącej się do życia przyrody, skakali i śmiali się. Działo się wtedy wiele, a noc była szczególna. Odważniejsi mogli wynieść rozpalone kawały drzewne na pobliską polanę, by tam rozpalić większe ognisko. Wtedy nawet najśmielsze zwierzęta nie miały odwagi zbliżyć się do takiego ognia.
Innym razem mężczyźni przyciągnęli w pobliże ogniska domowego wielką kłodę drewna. Za pomocą topornych narzędzi wydłubywali w niej coraz większą dziurę i powiększali ją rozżarzonymi kawałkami rozpalonego ognia wyjmowanymi z ogniska.
Czasami wydawało się, że do rodzinnego ogniska przychodzili zmarli, którzy kiedy jeszcze żyli siadywali tam, jedli i rozmawiali. Wierzono, że zmarli cały czas opiekują się żywymi, tak jak to robili za życia.
Jeszcze o pewnej zabawie przy ognisku. Nasza rodzina nauczyła się wymyślać wtedy nowe słowa. Później ulepszała je ciągle powtarzając. Z czasem ich język stał się bogatszy, był coraz bogatszy. Stali się strażnikami tych słów. Tylko przy specjalnych okazjach, może raz na kilkanaście lat, na zebraniu całego plemienia uroczyście wyjawiali te słowa. Wtedy też palono ogień, wielki ogień i opowiadając przy nim zadziwiające historie. Te powtarzano sobie po powrocie przy ogniskach rodzinnych.
Przy plemiennym ogniu też rozstrzygano najtrudniejsze spory.
Co dziś czujemy przypatrując się palącemu się ognisku?