Czyli moja wędrówka brzegiem morskim w latach 80-tych XX wieku.
Nie pamiętam dzisiaj, czy to było w stanie wojennym, czyli w latach 1981-3, a jeżeli tak, to w jakim jego okresie. Na początku ogłoszenia stanu wojennego nie można było podróżować po kraju. Dopiero po jakimś czasie cofnięto ten zakaz, choć niektóre utrudnienia pozostały.
Trasa: ze Świnoujścia do Darłówka. Wtedy nie dało się iść cały czas brzegiem Bałtyku. Były różne ograniczenia, choćby jednostki wojskowe, czy lotniska. W takich okolicach zdarzały się spore obejścia.
Dlaczego taka trasa? Odpowiedzi może udzielić każdy, kto lubi dalsze wędrowanie. Na lepsze wyjaśnienie może pozwolić sobie zresztą każdy, kto pamięta dawne wyprawy, na które ładowało się konserwy, np. mielonkę z Dębicy, czy paprykarz szczeciński, cebulę i co się jeszcze dało. Na pewno nie ocet.
Ile ważył plecak? Sporo. Trzeba było zmieścić w nim ciuchy, jedzenie, namiot, śpiwór, mapy, …
Przygody
1. W czasie jednego ze wspomnianych obejść trafiła mi się nadmorska jednostka wojskowa. Na szosie prowadzącej od niej spotkałem żołnierza jadącego rowerem w mundurze. Może jechał na przepustkę. Na kierownicy wisiała czarna aktówka. I niespodziewanie, prawie obok mnie owa aktówka otwarła się. Nie dlatego, że było jakieś niedomknięcie, czy wada materiałowa. Z aktówki wyleciały na asfalt kiełbasy, dużo kiełbas. Nasuwa się nieznośne pytanie, czy w czasach kartek na mięso i przetwory mięsne kiełbasy wożono w aktówkach, a głównym środkiem ich transportu były rowery?
2. Niektóre odcinki mojej nadmorskiej wędrówki były całkiem odludne. Nawet w lecie nie spotykało się tam nikogo. Na jednym z nich po całym dniu marszu w oddali zamajaczyła jakaś postać. W miarę zbliżania się zobaczyłem dziewczynę siedzącą na pniu drzewa i czytającą książkę. Jak byłem blisko, zapytałem o lekturę. Odpowiedziała: „Sto lat samotności” autorstwa kolumbijskiego pisarza Gabriela Garcii Marqueza. W 1982 roku otrzymał on Nagrodę Nobla za całokształt swojej twórczości literackiej.
3. Innym razem po długim dniu mozolnego marszu szybko zrobiło się ciemno i trudno było znaleźć sensowny nocleg. Po ciemku rozbiłem namiot. Rano wśród rosy okazało się, że jestem na cmentarzu i widać stamtąd latarnię morską.
4. Były też chwile grozy. Po drodze zdarzyła się bowiem dość szeroka rzeka wpadająca do Bałtyku. Przeszedłem ją w poprzek, tyle że ze względu na głębokość plecak musiałem trzymać w górze. Na szczęście zanurzenie nie przekroczyło 160 cm i prąd rzeczny nie był aż tak silny, by porwać mnie do morza. W tamtych czasach zdarzały się ucieczki na kajaku na duńską wyspę Bornholm.
Dzisiejsze dalsze wędrówki często gęsto prowadzone są w jakichś celach, od charytatywnych po całkiem merkantylne.
Moja wyprawa była czysto odkrywcza i wypoczynkowa. Przed wyjazdem z różnych względów nie zdradziłem nikomu, że jadę nad morze. Tak to było.
Do zobaczenia.