Od czasu do czasu przygotowuję jabłka w cieście naleśnikowym. Pomaga w tym syn. Robimy je od kilku lat. Mimo to ciągle smakują całej naszej rodzinie. Są jedzone jak jeszcze są zbyt ciepłe. Także później „znikają na zimno”, czyli wieczorem. Zawsze jest ich za mało. Chcę przedstawić je i Wam.
Przybliżony przepis na okazałą porcję dla czterech osób jest:
- 4 sporej wielkości kwaśne jabłka (boskopy, antonówki, szare renety),
- 80 dag mąki tortowej,
- jajko,
- prawie litr chudego mleka,
- troszeńkę soli.
Jabłka należy obrać ze skórki, przekroić na połowę, wybrać gniazdo nasienne. Następnie kroimy je na plastry około 1 cm grubości.
Równocześnie z tym trzeba przygotować ciasto naleśnikowe. Idealne ciasto powinno być gęstsze, niż na zwykłe naleśniki.
Oliwa musi być dobrze podgrzana, bo inaczej ciasto przywiera. Smażenie udaje się, gdy jest niebyt szybkie, czyli na niewielkim ogniu.
Najpierw wylewam cienką warstwę ciasta na patelnię. Na niej rozkładam plastry jabłek, jeden obok drugiego. Następnie nalewam jeszcze jedną warstwą ciasta najcieniej, jak się da. Tak smażymy.
Najtrudniej jest przewrócić taki gruby krążek na drugą stronę. Czekam z tym do określonego momentu, gdy zobaczę odpowiedni kolor wierzchniej warstwy. Wtedy podważam całość ze wszystkich stron patelni, a na końcu także od środka spodu. Jeżeli macie jakiś zdatny szeroki, płaski i cienki przyrząd, wtedy za jego pomocą możecie przewrócić grubą zawartość na drugą stronę. Gdy takiego nie macie, trzeba umiejętnie podrzucić całość do góry z równoczesnym skrętem, aby latający placek spadł idealnie na nieupieczoną stronę. Nie można z tym czekać za długo, bo grozi spaleniem ciasta.
Przygotowanie tej potrawy jest dość długie. W moim wykonaniu, około 1-2 godzin. Zrekompensuje to wspaniały smak.
Po upieczeniu podajemy całość z cukrem, dżemem, albo co kto uważa.
Smacznego.