Swego czasu podjąłem fotograficzne wyzwanie i pewnego pięknego dnia zjawiłem się na moich ulubionych Łęgach Rogalińskich. Z preferowanej przeze mnie prognozy pogody wynikało, że po jakimś czasie miał padać śnieg i być mglisto. I rzeczywiście. Trzeba było dołożyć sweter, narzucić dodatkowy gruby płaszcz przeciwdeszczowy i ubrać suche rękawiczki. Fotografowanie jednak okazało się niełatwe, tym bardziej że wiało. Śnieżynki zlatywały ukosem. Mogłem pozwolić sobie na fotografowanie zgodnie z kierunkiem wiatru. Aparat fotograficzny nie miał prawa przemoknąć. Skutki tego mogły okazać się opłakane.
W takiej sytuacji miałem więcej czasu na wyszukiwanie ciekawych ujęć i przypatrywanie się okolicy. Tak odkryłem lodowe róże. W początkowym stadium zamarzania wody stojącej na cieniutkiej tafli lodowej dało się zauważyć interesujące kształty. Z wyglądu przypominały mi kwiaty, ale innemu mogłyby skojarzyć się z nerwami, które mają podobne wypustki (dendryty). Gdy zimno utrzymuje się dłużej lodowe kwiaty konsolidują się, zanikają i wtedy tafla lodowa wygląda na jednolitą.
Swoją drogą, proszę spojrzeć na lód otaczający lodowe róże. Wcale nie jest on taki gładki, jakby wydawało się na pierwszy rzut oka. Przypomina raczej chropowatą powierzchnię.
Fotki zostały przyciemnione, aby lepiej widać było głównego bohatera.
Choć zapraszam teraz na spacery nad jeziora, czy stawy, to jednak proszę o ostrożność i jedynie oglądanie róż, a nie chodzenie po cienkim lodzie.
Do zobaczenia.