W dość skwarnym tegorocznym lipcu postanowiłem wejść w rolę przewodnika. Nie chodziło mi o wykazanie się kwalifikacjami, czy jakimiś tytułami, a o pokazanie dobrze znanej młodzieży jednej z turystycznych tras miejskich Poznania. Fotografii z tego wyjażu niewiele, ponieważ trudno jest połączyć rzetelne fotografowanie z pokazywaniem atrakcji. Nie jest też łatwo zarazić młodych ludzi pasją do włóczęgi.
W pewnym miejscu można było zobaczyć całe „morze” kwiatów i traw. Wśród tego bogactwa roślinności uwijały się przeróżne owady. Chciałem zaprezentować właśnie tę różnorodność. Ku mojemu zaskoczeniu, ktoś wskazał na pajęczynę ułożoną tuż przy ziemi. Zazwyczaj nie patrzę aż tak nisko.
Spójrzcie na zdjęcie. To samica tygrzyka paskowanego. Z boku pajęczyny zawinięty posiłek, zapewne konik polny. Samce tygrzyka są 4 razy mniejsze od samic. Pajęcze damy mają zwyczaj znany bardziej u modliszek. Zjadają swoich partnerów czasami jeszcze w trakcie kopulacji albo nieco później.
Potem trafiliśmy nad jezioro otoczone lasem łęgowym, a w pewnym miejscu również bagiennym.
Pokazałem tam ciche miejsce przy brzegu w skrytej części jeziora, gdzie trafiają niemal wyłącznie wędkarze i to rzadko. Niezmącona cisza i spokój. Doskonałe miejsce na kilkugodzinną niespieszną kontemplację. Takiego wytchnienia nieraz bardzo potrzeba.
Kilka kilometrów dalej dotarliśmy do mostku na rzeczce. Wystarczyło przejść może 50 m do miejsca, gdzie znajdowało się przewężenie na płynącej wodzie. Mały skok na drugą stronę i jeszcze trzeba było przedrzeć się z 200 m dalej. Stamtąd można było jak na dłoni zobaczyć fragment całkiem zalanego lasu. Lasu to dużo powiedziane, bo widoczne były jedynie kikuty drzew wystające z wody.
Do zobaczenia.