Ostatnio wypuściłem się rowerem z Nowego Tomyśla do Poznania, w którym mieszkam. Nowy Tomyśl to miasto powiatowe zamieszkane przez prawie 15 tysięcy ludzi. Jest położone przy trasie kolejowej do Zbąszynka, oddalone od Poznania w linii prostej ok. 55 km. To dla mnie trochę za daleko, by dojechać rowerem tam i z powrotem.
Dlatego rower zabrałem pociągiem i po niecałej godzinie mogłem wysiąść w Nowym Tomyślu. Było nieco przed 12-tą. Miasto słynie z wikliny. Nic więc dziwnego, że w jego centrum jest największy kosz wiklinowy na świecie. Po ostatnim „remoncie” okazał się jeszcze bardziej okazały. Obejrzałem jeszcze Wiklinowy Deptak.
Ładną drogą rowerową dotarłem do Starego Tomyśla, dalej do Róży i wsi Wąsowo. Skusił mnie w niej neogotycki zamek należący swego czasu do rodu von Hardtów. Pospacerowałem po parku z okazałymi dębami i stawem. Innymi atrakcjami Wąsowa są barokowo-klasycystyczny pałac rodziny Sczanieckich, stara kaplica oraz skansen.
Z mapy wynikało, że za Wąsowem trafię na większe lasy i szczerze mówiąc liczyłem na znalezienie tam grzybów. Okazało się inaczej. Na osłodę pozostało mi spenetrowanie niewielkiego śródleśnego jeziorka. Na jego brzegu pewnie leśnicy zostawili stertę buraków dla zwierzyny. Obok dwa spore błotne zagłębienia, ulubione przez dziki. Przy leśniczówce Wąsowo jest piękna figura św. Franciszka psem? podającym mu chleb. Na trawie przy figurze znalazłem pierwsze w tym roku brązowe kasztany.
Stamtąd ruszyłem dalej w kierunku Buku trasą przez Kuślin, Michorzewo, Krystianowo i Niegolewo. Pogoda zaczęła się pogarszać. Niebo stało się ciemne. Za to trafiła mi się gratka fotograficzna. Nieduże zagłębienie terenu z rosnącymi w nim wysokimi roślinami na 3-5 m wysokości. Jakieś papirusy? Robiłem zdjęcia kierując aparat pod górę, w niebo. Po chwili zrozumiałem, że w tym miejscu była niedawno woda. Teorię tę potwierdzały muszle sporych ślimaków leżące tu i tam. Jesteśmy przecież w Wielkopolsce, która stopniowo stepowieje. A więc odkryłem nowe dowody.
Było zbyt późno na zwiedzanie Buku, więc przejechałem przez to miasto i chciałem dotrzeć do Tomic k. Stęszewa. Faktycznie trafiłem do Niepruszewa, czyli pomyliłem drogi. Cóż. Dalsza droga prowadziła do Otusza. Za nim w Tomicach spotkało mnie kilka niespodzianek. Najpierw kwitnące już teraz ziemowity. Potem kościółek późnogotycki z XV wielu pod wezwaniem św. Barbary. Ostatnia niespodzianka była przykra, zbliżający się zachód słońca. A stamtąd daleko do końca wyprawy.
Jadąc przez rozświetlone ostatnimi promieniami słońca Mirosławki (na zdjęciu) skręciłem w lewo. Minąłem Trzcielińskie Bagno, które jest częścią Wielkopolskiego Parku Narodowego. Śledząc zachód słońca dane mi było jeszcze przejść z rowerem kilkadziesiąt metrów pod górę. Przekroczyłem w ten sposób największy w Polsce Oz Bukowsko-Mosiński, czyli polodowcową pozostałość po płynącej niegdyś na tym terenie olbrzymiej rzece podlodowcowej. Następnie kilkaset metrów lasem i wreszcie znalazłem się na asfalcie. Ostatnie ok. 20 km jechałem przez takie miejscowości, jak Trzcielin, Konarzewo, Chomęcice, Rosnowo, Komorniki, na końcu znalazłem się w Poznaniu. I tak przejechałem może 83 km.
Na przyszłość mam naukę, by wybierać krótsze trasy, albo wcześniej wyjeżdżać na dłuższe.
Niezależnie od tego byłem bardzo zadowolony z całej wycieczki i polecam ją.
Do zobaczenia.